Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dom spłonął doszczętnie. Młoda rodzina potrzebuje pomocy

Halina Gajda
Piotr Frysztak jest kierowcą w jednostce OSP w Turzy. Gdy w ubiegły wtorek usłyszał dźwięk syreny, zwolnił się z pracy i ile sił w nogach pobiegł do pobliskiej remizy, aby uruchomić wóz strażacki do akcji. Kiedy był już w kabinie, dowiedział się, że ma jechać nim w kierunku swojego domu, który stoi właśnie w płomieniach.

Po domu, w którym jeszcze kilka dni temu tętniło zwyczajne życie, zostało pogorzelisko. Żeby chociaż ostał się zarys ścian, a tu nic: góra gruzu, resztki dachu i przepierzeń. Jeszcze niedawno, bo przecież dwa tygodnie temu, synowie bawili się wokół domu. Widać, gdzie stała dziecięca zjeżdżalnia, jakimi samochodzikami bawił się najmłodszy syn. Gdzieś, na stosie gruzu, leży emaliowany garnek...

Gotowała obiad, gdy usłyszała dziwny trzask

Justyna Frysztak, rodowita krygowianka, w Turzy zamieszkała po ślubie. Na świat przyszły dzieci. Rodzina, jak każda inna, miała swoje codzienne zajęcia, obowiązki, ale też plany i marzenia. W dniu pożaru była w domu razem z synami: 10-letnim Dominikiem i 11-letnim Karolem. Chłopcy tyle co wrócili ze szkoły. Właśnie kończyła gotować obiad. Czekała z synami na męża, który kończył pracę, a w drodze do domu miał odebrać z przedszkola najmłodszego syna, pięcioletniego Stasia. W którymś momencie usłyszała dziwne odgłosy, jakby trzaski. Dochodziły od strony kotłowni. Zaniepokoiło ją to, poszła zobaczyć, co się dzieje.

- Otworzyłam drzwi i wtedy zobaczyłam kłęby gęstego dymu i ogień - wspomina ciągle jeszcze drżącym głosem. - Zaczęłam krzyczeć do dzieci, żeby uciekały. Sama złapałam tylko torebkę - dodaje.

Wybiegli w tym, co mieli na sobie. Zdenerwowanie i panika: trzeba ratować dom! O ironio, zapomniała numeru alarmowego do straży pożarnej. Synowie przypomnieli jej trzy, tak ważne w tym momencie cyfry. Na szczęście, w torebce miała telefon. Zadzwoniła jeszcze do męża, który był właśnie w remizie. Miał wyjeżdżać wozem bojowym. Do pożaru…
- Modliłem się w duchu, żeby to nie była prawda - opowiada pan Piotr. - Miałem nadzieję, że się przesłyszałem, że żona przesadziła, gdy zgłaszała pożar - dodaje.

Nadzieja gasła z każdym metrem, który pokonywał samochód. Widział coraz gęstsze kłęby dymu nad okolicą, w której mieszkał. Gdy dojechali na miejsce, zobaczył już tylko ścianę ognia, który obejmował cały budynek. Nie dało się do niego już wejść. Płomienie wychodziły wysoko ponad dach. To obrazek, który zapamięta na całe życie.

Kupili pralkę, właśnie mieli podłączyć nową lodówkę

Każdą akcją gaśniczą kieruje dowódca. To on wydaje polecenia, decyduje o kolejnych krokach, przydziela zadania. Pan Piotr przez chwilę dowodził zastępem, który gasił jego dom…

Trzeba się było naprawdę uwijać, bo okazało się, że samochody gaśnicze, z racji wąskiej drogi, nie są w stanie dotrzeć na samo miejsce, wodę trzeba było dowozić i tłoczyć ją połączonymi wężami nawet trzysta metrów. Na razie nie wiadomo, co było przyczyną pożaru, w którym Frysztakowie stracili dorobek dotychczasowego życia.

- Mieszkaliśmy tu trzynaście lat - opowiada pani Justyna. - Dom może nie był duży - miał salon, pokój, kuchnię, łazienkę - ale był naszym miejscem na ziemi. Urządzonym tak, żeby było wygodnie, domowo, bezpiecznie dla dzieci - dodaje cicho.
Z rodzinnego gniazda nie zostało nic. Płomienie zabrały wszystko - ubrania, szkolne przybory i podręczniki chłopców, po całe wyposażenie, które gromadzili przez lata.

- Niedawno kupiliśmy nową pralkę, a w sobotę przed pożarem dopiero co uruchomiłem nową lodówkę. Teraz wszystko nadaje się jedynie na złom - mówi Piotr.

Przez lata jeździł z pomocą, teraz sam jej potrzebuje

Pierwszą noc po pożarze spędzili u rodziny. Przed oczami ciągle mieli płomienie, w głowie myśl, że nie mają tak naprawdę nic, poza tym, co na sobie. Kolejne godziny, dni nie pozwalały odpocząć. Trzeba było myśleć, co dalej. Idzie zima, gdzie się podziać, jak chłopcy wrócą do szkoły i przedszkola.

- Mieszkamy teraz u teściowej - mówi pani Justyna.

Piotra znają chyba wszyscy we wsi. Jest takim strażakiem ochotnikiem, który jest na pierwszy sygnał wzywający do akcji. Jak to mówią, minuta-pięć, a Piotr jest już na stanowisku.

- Trudno sobie wyobrazić, co czuł, gdy ze stanowiska kierowania dostał wiadomość o pożarze i gdy okazało się, że to jego dom - mówi Piotr Sopala, komendant gminny OSP w Rzepienniku Strzyżewskim. - Piotrek to wspaniały chłopak, zawsze chętny do pracy, do pomocy innym. Uczciwy - podkreśla.

Pomoc dla pogorzelców przyszła od razu. Pospieszyli z nią mieszkańcy Turzy, strażacy, gmina. Szkoła wyposażyła dzieci w nowe podręczniki i wszystkie potrzebne przybory szkolne, żeby chłopcy nie mieli zaległości i jak najmniej odczuli skutki nieszczęścia, które ich dotknęło. Samorząd podstawił na pogorzelisko kontenery - żeby łatwiej było posprzątać zgliszcza. Pomogli w tym pracownicy interwencyjni.

Kolegi i jego rodziny w potrzebie nie zostawili też miejscowi strażacy. - Pomagamy w porządkowaniu pogorzeliska i w zbiórce pieniędzy, które są im w tym momencie bardzo potrzebne. Cały czas mogą na nas liczyć - zapewnia Andrzej Jarocha, prezes OSP w Turzy.

Pomoc deklarują także drużyny z Gorlickiego. - Strażacy nie znają granic - mówi Przemysław Wszołek, sekretarz zarządu powiatowego OSP w Gorlicach. - Pożar, to tragedia, której nikt nie chciałby doświadczyć. Zorganizujemy zbiórkę, by w ten sposób pomóc im w dokończeniu budowy domu - dodaje.

Dziękują z serca za każdą wyciągniętą do nich rękę

Frysztakowie starają się odnaleźć w nowej sytuacji. Nie jest łatwo, tym bardziej docenia wszystko to, co już dostali od ludzi.
- Mamy się w co ubrać, mamy gdzie spać - podkreśla.
Rodzina jeszcze przed pożarem rozpoczęła budowę nowego domu. Na razie są tylko ściany i dach. Nie da się tam mieszkać. Nie ma też wielkich szans, by udało się go wykończyć przed zimą. Do finału daleko - trzeba zrobić wylewki, wszystkie instalacje łącznie z ogrzewaniem, zamontować stolarkę, i tę okienną i tę drzwiową. - Na zimę zostaniemy tu, gdzie jesteśmy - mówi pani Justyna. - Mamy dach nad głową, jest ciepło. Damy sobie jakoś radę - dodaje.
Frysztakowie najbardziej potrzebują teraz pomocy w dokończeniu budowy. Wszystkich, którzy chcieliby ich w tym wesprzeć, prosimy o kontakt z redakcją: 18 354 05 30.

KONIECZNIE SPRAWDŹ:

WIDEO: Jak zabezpieczyć dom przed pożarem?

Autor: Dzień Dobry TVN, x-news

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Rolnicy zapowiadają kolejne protesty, w nowej formie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Dom spłonął doszczętnie. Młoda rodzina potrzebuje pomocy - Gazeta Krakowska

Wróć na gorlice.naszemiasto.pl Nasze Miasto