- Sprawa "Antka Usypiacza" była naszą największą, wydaliśmy wtedy aż 26 opinii dla osób pokrzywdzonych przez tego seryjnego przestępcę - przyznaje prof. Roman Wachowiak, wieloletni kierownik pracowni.
Antoni O., z zawodu laborant chemiczny, atakował pasażerów w pociągach dalekobieżnych na początku lat 90. Szło mu łatwo, bo miał duży dar zjednywania sobie ludzi, wykorzystywał też zbieżność swojego nazwiska ze znanym tenorem Wiesławem Ochmanem.
Mroczny Poznań - czytaj więcej artykułów dotyczących mało znanej historii Poznania
- Był to czas, kiedy Polacy masowo jeździli do Niemiec po auta, niestety często wracali bez żadnego samochodu, za to z pieniędzmi. Wykorzystywał to Antoni O. Swoje ofiary zwykle częstował alkoholem z dodatkiem szybko działających środków nasennych, w które zaopatrywał się w jednej z poznańskich aptek. Pasażerowie zasypiali, a "Antek" kradł - opowiada prof. Wachowiak.
Proceder trwał niecałe 2 lata. W 1992 roku poznański sąd dzięki opiniom od toksykologów skazał Antoniego O. za 26 napadów rabunkowych na 15 lat więzienia. „Antek” szybko trafił za kratki, a gdy wyszedł na wolność w 2006 roku, jeszcze szybciej ruszył w Polskę i powrócił do przestępczego procederu. W 2009 roku niereformowalny złodziej został skazany na kolejne 15 lat – znowu za usypianie i okradanie.
Antoni O. miał sporo szczęścia, że tylko za to. Wiele jego ofiar trafiało na szpitalne oddziały intensywnej opieki medycznej, a dwie osoby już nigdy nie odzyskały przytomności – ich ciała znaleziono na początku lat 90. w pociągu w Szczecinie. Sąd jednak nigdy nie udowodnił mu zabójstwa.
Morderstwo (do tego z zimną krwią) udało się za to udowodnić pielęgniarzowi ze szpitala przy ul. Lutyckiej, który wybudzającym się po operacji pacjentkom wstrzykiwał sól potasową, a następnie gwałcił. Gdy te opowiadały, co się działo na oddziale, lekarze uznawali, że po znieczuleniu fantazjują. Część później umierała, a sekcji nie przeprowadzano. Pielęgniarz wpadł, bo na gwałcie nakryła go jedna z koleżanek. Niestety, ostatniej ofiary nie udało się już uratować, ale dzięki dowodom zebranym przez toksykologów, mężczyzna został skazany na 25 lat więzienia.
Zobacz też: W Poznaniu też mamy mumię, czyli niezwykłe muzeum w Collegium Anatomicum [ZDJĘCIA]
- Ponad 20 lat temu zajmowaliśmy się też sprawą studentki chemii, która zatruła się podczas pracy laboratoryjnej. Po naszych wnioskach do programów nauczania chemii wdrożono toksykologię - mówi prof. Wachowiak.
Poznańska placówka (obecna nazwa: Pracownia Analizy Chemicznej Związków Toksycznych i Dopingowych) cały czas ma co robić. Naukowcy wydają m.in. opinie na temat przepisywanych leków, głównie środków dopingujących. To właśnie w stolicy Wielkopolski w 1967 roku po raz pierwszy w naszym kraju i w krajach socjalistycznych zorganizowano I Krajową Konferencję Naukową poświęconą problematyce farmakologicznego dopingu w sporcie.
- Wykonujemy badania głównie na zlecenie organów ścigania - opowiada mgr Bogna Geppert. - Analizujemy nie tylko materiał od osób żywych, ale też krew, mocz czy wycinki narządów zabezpieczone w czasie sekcji zwłok.
Pracownia ściśle współpracuje z policją. Funkcjonariusze przekazują do badania krew kierowców z całego województwa, a toksykolodzy sprawdzają, czy nie ma w niej alkoholu i środków psychoaktywnych, po zażyciu których nie wolno prowadzić pojazdów.
- We krwi młodych kierowców najczęściej znajdujemy THC występujące w ziołach konopii i amfetaminę. Rzadziej zdarzają się opiaty i kokaina - zdradza mgr Bogna Geppert. - Ale w innych województwach wygląda to już inaczej. Na przykład w śląskim i lubuskim częściej zażywane są opiaty.
W pracy toksykologa nie brakuje też wypadków nietypowych. - Mieliśmy już odurzanie się aerozolem lakieru do paznokci czy zatrucie igłami cisu - mówią lekarze. Do toksykologów, choć ci nie wykonują badań na zlecenie osób prywatnych, zgłaszają się nawet osoby, którym wydaje się, że są przez kogoś podtruwane.
Razem z dwójką kolegów poznańska toksykolog pracuje na najnowocześniejszym sprzęcie m.in. dwóch chromatografach, z których każdy wart jest sporo ponad 0,5 mln zł. Jeżeli specjaliści wiedzą, czego szukają, to badanie trwa góra kwadrans, w innych przypadkach nie przekracza godziny.
- Na nie można powiedzieć, że jest to praca monotonna, w końcu z każdym badaniem stoi człowiek, każdy przypadek trzeba rozpatrywać inaczej, poza tym cały czas powstają nowe dopalacze, cały czas musimy się dokształcać - przyznaje mgr Bogna Geppert.
Katedra i Zakład Medycyny Sądowej w Poznaniu posiada atestację Instytutu Medycyny Sądowej i Medycyny Komunikacyjnej w niemieckim Heidelbergu. Świadczy to m.in. o jej wiarygodności. Certyfikację przeprowadza się co rok, jest to proces dobrowolny, któremu poddają się zainteresowane placówki badawcze. Osiągnięcie jest tym bardziej cenne, że w Polsce obok Poznania tego rodzaju certyfikat posiadają jeszcze tylko 2 zakłady. Na całym świecie jest ich 87.
POLECAMY:
Zdjęcia ze studniówek
Wypadki, korki, drogi
Rozrywka
Quizy - sprawdź, czy wiesz
Nowe miejsca w Poznaniu
Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?