Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Koniec chipsów i drożdżówek, czyli rewolucja w sklepikach szkolnych

Maria Mazurek
Dzieci w szkołach nie kupią już m.in. słodyczy, chipsów, drożdżówek, coli i białego pieczywa. Sklepikarze i nauczyciele niezadowoleni: dzieci będą ganiać na przerwach do sklepów za rogiem.

Właściciele sklepików przewidują ich szybki upadek, półki świecą pustkami, a dzieci przynoszą do szkół chipsy i cukierki ze sobą. Od wtorku, według rozporządzenia Ministra Zdrowia, w szkołach można sprzedawać tylko zdrową żywność.

Bywa jednak różnie - wynika z naszych wypraw do małopolskich szkół.

Nieatrakcyjne te "frykasy"
Ministerstwo stworzyło listę produktów dozwolonych. Dzieciaki w szkołach mogą kupić praktycznie tylko owoce, warzywa, nabiał i kanapki z pełnoziarnistego pieczywa. Do tego naturalne soki, wodę mineralną, herbatę.
Dyrektorzy szkół "sklepikową rewolucję" krytykują. - Powiem wprost: to jakiś bubel prawny - stwierdza Mariusz Horowski, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 7 w Nowym Sączu. - Weźmy kanapki. Może w nich być tylko wędlina, która ma mniej niż 10 proc. tłuszczu. A ciężko znaleźć taką, która ma mniej niż 15 proc.

Dyr. Horowski dodaje, że w jego szkole jest kilkanaścioro dzieni, które chorują na cukrzycę. - Jeśli ich poziom cukru nagle spada, pierwszym ratunkiem jest szklanka coli i batonik - mówi. - Oczywiście, poradziłem sobie z tym w inny sposób: oddałem te produkty do gabinetu pielęgniarskiego. Ale pokazuje to absurd tego przepisu - mówi Horowski.

Na "nie" jest też Mirosław Spera, dyrektor Gimnazjum nr 1 w Zakopanem. - Wątpię, by znalazło się dużo dzieci, które takie zdrowe "frykasy" lubią - mówi.

A dyrektorka Szkoły Podstawowej nr 2 na zakopiańskich Skibówkach Irena Gach, wskazuje: - Tuż obok szkoły mamy sklepy, gdzie żelki, chipsy i cola są. Dzieci kupują w nich "prowiant" i przynoszą go do szkoły. Nie możemy go zabrać - mówi.

Dyrektor Horowski: - Opowiem sytuację z dzisiejszego ranka: mama jednego dziecka przyniosła do szkoły cukierki, a uczeń je rozdzielał. Proszę spojrzeć, w jakiej sytuacji stawia nas to rozporządzenie: mamy mówić, że słodycze są złe, a rodzice mogą nimi częstować. To podważanie naszego autorytetu.

Ciężko by było bez chipsów
Uczniowie w rozmowie z naszymi reporterami potwierdzają obawy pedagogów. - Wychodzę ze szkoły i kupuję w pobliskim sklepie to, na co tylko mam ochotę - wyznaje Justyna Jankowska, uczennica VIII LO w Krakowie.
- Ja z domu oprócz kanapek biorę do szkoły cukierki lub chipsy - opowiada Mateusz Stachoń, uczeń trzeciej klasy SP nr 2 w Zakopanem. - Koledzy też tak robią, a później, na przerwach, dzielimy się słodyczami. Lubię chipsy i bez nich ciężko by mi było wytrzymać w szkole cały dzień - wzdycha.

- Jak nie kupię w szkole, to kupię w drodze do domu - stwierdza krótko Tomek, uczeń SP nr 10 w Olkuszu.

Nowe przepisy? Mamy czas
Niezadowoleni są oczywiście sklepikarze. - Najbardziej dziwi, że nie mogę sprzedawać drożdżówek. Przecież one nie są szkodliwe - uważa Teresa Jacher, prowadząca sklepik w Zespole Szkół Ogólnokształcących nr 5 w Tarnowie. - A to drożdżówki napędzały utarg. Przez pierwsze dwa dni września zarobiłam kilkadziesiąt złotych. Jak tak dalej pójdzie, to zamknę sklep, bo z tego zarobku po prostu nie opłacę kosztów - martwi się.

Podobne obawy ma Roman Podstawski, właściciel sześciu sklepików w sądeckich szkołach. - Po pierwszych dniach boję się, że będę musiał zamknąć niektóre sklepiki - mówi. Podstawski już zresztą miał kontrolę z sądeckiego magistratu, bo jeden z rodziców zrobił zdjęcie, jak sprzedawczyni podaje uczniowi zakazany towar. - Okazuje się, że nawet paluszki muszę wycofać i batoniki, które w nazwie mają słowo "kinder" - dziwi się.
Zresztą w trakcie naszych rozmów ze sklepikarzami okazało się, że mało z nich wie, co dokładnie jest na liście. Wojciech Duch, który prowadzi stołówkę w Szkole Podstawowej nr 2 w Nowym Sączu, przyznaje wprost: nawet nie zapoznałem się z przepisami.

Pewnie nie zapoznała się też Teresa Jacher z Tarnowa, bo chwali się, że "nie ma w sklepie niczego niezgodnego z nowymi przepisami". I zaraz wylicza: zamiast cukierków są chrupki kukurydziane, a zamiast snickersów - batoniki z ziaren.

Tyle że ani chrupki, ani batoniki z ziaren nie znajdują się na minsterialnej liście "towarów dozwolonych". W Zespole Szkół w Libiążu usłyszeliśmy natomiast od właścicieli, że mają trzy miesiące na dostosowanie się do przepisów. Zapytaliśmy w resorcie zdrowia: żadnego okresu przejściowego nie ma. Choć urzędnicy przyznają, że na początku roku szkolnego handlarze mogą liczyć na większą pobłażliwość.

Problem leży gdzieś indziej
Katarzyna Cięciak, wiceprezydent Krakowa ds. edukacji, na razie nie planuje kontroli. - Musimy dać tym ludziom czas. Inna sprawa, że przepis może i jest krokiem w dobrą stronę, ale prawdziwym wyzwaniem jest zmiana świadomości. Najlepiej, żeby dziecko dobre nawyki żywnościowe wynosiło z domu - mówi.
Dyrektor Horowski z SP nr 7 w Sączu: - Ktoś próbuje centralnie rozwiązać problem, który leży gdzieś indziej: w domach.

Wsp. (eve, gaja, marg, mmro, poni, tm)

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Koniec chipsów i drożdżówek, czyli rewolucja w sklepikach szkolnych - Strefabiznesu Gazeta Krakowska

Wróć na malopolskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto