Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Pożar Piwniczna-Zdrój: małżeństwo uniknęło śmierci w ogniu

Stanisław Śmierciak
fot. archiwum
Ogniowe larum z Piwnicznej-Zdroju oficer dyżurny Stanowiska Koordynacji Ratownictwa Państwowej Straży Pożarnej w Nowym Sączu odebrał w sobotę pięć minut po godzinie drugiej. Podawane miejsce pożogi przy ul. Łazy było tak niedostępne, że nawet system komputerowy współdziałający z mapami elektronicznymi i nawigacją satelitarną nie był w stanie określić którędy mogą tam dotrzeć wozy gaśnicze. Niezastąpiona okazała się znajomość terenu przez druhów z Ochotniczej Straży Pożarnej.

Z pożogi zdołało wydostać się małżeństwo. Mężczyzna i kobieta wybiegli z gorejącego budynku w ostatniej chwili, unosząc tylko co mieli na sobie. W desperacji zdołali jeszcze wyprowadzić konia z również płonącego budynku gospodarczego.

Dojazd do gospodarstwa trawionego przez ogień wiódł bardzo wąską i równie stromą ścieżką leśną. Tamtędy musiały przedrzeć się wszystkie wielkie wozy gaśnicze. A do akcji włączono nie tylko dwie jednostki Państwowej Straży Pożarnej z Nowego Sącza, ale także siedem ochotniczych straży pożarnych z miejscowości w dolinie Popradu. W pobliżu szalejącego ognia, który trawił całe gospodarstwo niestety nie było wody do tłumienia płomieni. Odległość od miejsca, w którym można było czerpać wodę okazała się zdecydowanie zbyt duża, by zbudować rurociąg z węży.

- Wodę musiały transportować samochody strażackie, a droga była nazbyt wąska, by mogły minąć się dwa duże pojazdy - relacjonuje brygadier Paweł Motyka, zastępca komendanta miejskiego PSP w Nowym Sączu. - Jedynym rozwiązaniem był ich ruch wahadłowy na długim newralgicznym odcinku duktu leśnego. To bardzo ograniczało nasze możliwości skutecznej walki z ogniem.

W trakcie gaszenia ognia strażacy musieli zająć się też ratowaniem kobiety. Po kilku godzinach przyglądania się temu jak ogień trawi cały dorobek życia jej i jej męża, kobieta zasłabła. Z pierwszą pomocą dla niej pospieszyli strażacy, ale niezbędne okazało się wezwanie karetki pogotowia.

Strażacy, a z ogniem walczyło ich pół setki, nie zdołali uratować gospodarstwa przy ul. Łazy w Piwnicznej Zdroju. Po sześciu i pół godzinach zwijali ostatnie węże i odjeżdżali z pogorzeliska. Na miejscu ogniowej tragedii zjawił się burmistrz Piwnicznej Zdroju Edward Bogaczyk. Pytał pogorzelców czego potrzebują najpilniej, by dalej normalnie żyć. Nie było potrzeby szukania dla nich doraźnego lokum, gdyż na pierwsze dni po ogniowej tragedii pod swój dach przygarnęli ich krewni.

- Od poniedziałku gmina zacznie organizowanie pomocy - mówi burmistrz Bogaczyk. - Tej doraźnej jak i tej długofalowej, bo ci ludzie muszą praktycznie od nowa zbudować swe miejsce na ziemi. Z ocalonym koniem i też ocalonymi z ognia pięcioma workami owsa do jego kamienia, pogorzelcy sami nie dadzą rady podźwignąć się z nieszczęścia. Najpilniejszym zadaniem samorządu jest zapewnienie im samodzielnego lokum, odzieży oraz pieniędzy na żywność. Fizycznie tym wszystkim zajmie się Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej, ale bez wątpienia bardzo przyda się też ofiarność innych ludzi. O taką pomoc już apeluję najżarliwiej jak potrafię.

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nowysacz.naszemiasto.pl Nasze Miasto