Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Roztoka Wielka. Spłonął zakład stolarski, który dawał pracę 30 ludziom

Paweł Szeliga
Z hali o powierzchni 800 mkw. zostały zgliszcza. Andrzej Łoboda zastanawia się, skąd się wziął ogień w stolarni. Zakład zamknięto we wtorek o godz. 17. Pożar wybuchł o godz. 1.
Z hali o powierzchni 800 mkw. zostały zgliszcza. Andrzej Łoboda zastanawia się, skąd się wziął ogień w stolarni. Zakład zamknięto we wtorek o godz. 17. Pożar wybuchł o godz. 1. Paweł Szeliga
W środę przed godz. 1 Barbarę Łobodę zbudziło ujadanie psa sąsiadów. Wyjrzała przez okno i zobaczyła płomienie obejmujące dach stolarni. W panice zatelefonowała po straż pożarną, a chwilę później do męża wracającego z zamówieniami z Niemiec.

- Potem Basię dopadł stres. Zasłabła, widząc desperacką walkę z ogniem - mówi jej mąż Andrzej Łoboda.

Milion poszedł z dymem

Z pożarem w firmie Drew Art w Roztoce Wielkiej (gm. Łabowa), specjalizującej się w produkcji stylowych mebli na eksport, walczyło dziewięć jednostek straży pożarnej. Ogień trawił halę produkcyjną o powierzchni 800 mkw. i zagrażał suszarni oddalonej zaledwie 4 m od płonącego budynku.

- Strażacy pojawili się błyskawicznie - podkreśla Barbara Łoboda. - Robili, co mogli, żeby zminimalizować straty i ocalić nasz zakład przed katastrofą. Andrzej Łoboda telefon z informacją o pożarze odebrał w środku nocy na drodze pod Popradem na Słowacji.

Wracał zadowolony z Bawarii, gdzie zdobył kilkaset zamówień na meble. Teraz nie wie, czy zdoła je zrealizować na czas, skoro halę produkcyjną, a w niej maszyny warte setki tysięcy złotych najpierw zniszczył ogień, a potem woda.

- Każdą maszynę trzeba będzie rozebrać i sprawdzić, czy jeszcze zadziała - mówi właściciel zakładu. Chciałby ponownie uruchomić produkcję, by ludzie mogli pracować. Większość z nich to jedyni żywiciele rodzin.

Praca na wagę złota

30-osobowa załoga fabryczki mebli w Roztoce Wielkiej nie wyobraża sobie innego scenariusza.
Większość z tych ludzi jest związana z firmą od 20 lat, czyli początku jej istnienia. Kilku, jak Leszek Gucwa z Ptaszko- wej, pokonuje dziennie 100 km, by pracować dla Andrzeja Łobody. - Może i znalazłbym robotę bliżej domu, ale drugiego takiego szefa jak on chyba nie ma na świecie - mówi pan Leszek i głos więźnie mu w gardle ze wzruszenia.

- Szanuje ludzi, a w zakładzie wprowadził taką atmosferę, że po prostu chce się pracować. To ważniejsze niż 100 km do pokonania. Gucwa ma na utrzymaniu troje dzieci, więc pożar mógł go pozbawić dochodu, z którego żyje cała rodzina.

W takiej samej sytuacji jest Kazimierz Taras, kierownik produkcji z Nowego Sącza, utrzymujący z pracy w Roztoce czteroosobową rodzinę.

Andrzej Łoboda podkreśla, że to właśnie on trzyma w garści całą załogę i dba o to, by wszystko działało jak trzeba.
- Ten zakład to całe nasze życie - mówi Kazimierz Taras. - Tworzymy zgrany zespół i jesteśmy jak wielka rodzina. Dość powiedzieć, że przez dwadzieścia lat przez firmę przewinęło się 400 osób. Zostały te, które mocno zapuściły korzenie i dziś perfekcyjnie wykonują swoją pracę.

Andrzej Łoboda czekał wczoraj na agenta ubezpieczeniowego, który miał oszacować straty. Liczył, że formalności, w tym policyjne dochodzenie, uda się szybko zamknąć, by mógł uruchomić produkcję.

Od tego zależy przyszłość 30 rodzin. Większość z nich mieszka w gminie Łabowa, gdzie brakuje pracy. Jego załoga stawiła się w komplecie, by pomóc w porządkowaniu zgliszczy, choć szef tego nie wymagał.

- Robimy to we wspólnym interesie, by móc szybko wrócić do pracy - tłumaczyli pracownicy Drew Artu. - Od tego zależy nasza przyszłość.

Wójt obiecuje pomoc

Marek Janczak, wójt gminy Łabowa:

- W gminie nie ma większych zakładów pracy, dlatego te nieliczne istniejące są dla nas na wagę złota. Właściciela firmy z Roztoki znam i szanuję, bo ma opinię solidnego pracodawcy. Byłem na miejscu pożaru, oglądałem zniszczenia i obiecałem, że nie zostawię ludzi bez pomocy. Pracownicy będą mogli liczyć na zasiłek celowy z ośrodka pomocy społecznej. Rada gminy ma też możliwość wsparcia przedsiębiorcy, który znalazł się losowo w trudnej sytuacji. Mamy pół tysiąca hektarów lasów, więc możemy pozyskać tam drewno i przeznaczyć je na odbudowę zakładu. Mocno trzymam kciuki, by produkcja mogła ruszyć na nowo. Ludzie chcą wrócić do pracy i zarabiać pieniądze na utrzymanie swoich rodzin.

Wodę brali z potoku

Starszy brygadier Paweł Motyka, zastępca komendanta miejskiego PSP w Nowym Sączu:

- Pożar był trudny do opanowania. Gdy wody zaczęło brakować, pobierano ją z pobliskiego strumienia, by móc kontynuować akcję. Przyczyny pojawienia się ognia nie ustalono. Straty wstępnie oszacowano na pół miliona złotych, ale mogą być nawet dwa razy większe, gdy podliczone zostaną zniszczenia maszyn. (SZEL)

od 7 lat
Wideo

Pensja minimalna 2024

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nowysacz.naszemiasto.pl Nasze Miasto