- Pamięta Pan jeszcze swój debiut na zapleczu ekstraklasy?
- Pewnie, takich rzeczy się nie zapomina.
- Miał Pan wtedy niespełna 17 lat.
- Wygraliśmy z Gorzowem Wielkopolskim, było to za czasów trenera Wójtowicza. Sandecja biła się o awans. I mało co, a by się udało.
- Myślał Pan sobie wtedy, że za pięć lat to będę... Właśnie, gdzie?
- Myślałem, że wszystko inaczej się potoczy, że trafię do jakiegoś klubu ekstraklasowego. Każdy młody chłopak ma takie marzenia. Moje, na razie, się nie spełniło, jednak nie rezygnuję.
- Dziś ma Pan dopiero 22 lata, ale ludzie już patrzą na Pana jak na starego ligowego wyjadacza.
- To prawda, trochę czasu moje nazwisko przewija się w pierwszej drużynie. W każdym razie na tym, że nadal jestem w Sandecji nie straciłem. Przeciwnie, uważam, że dużo się nauczyłem. Poznałem ciekawych ludzi, prowadziło mnie wielu fajnych trenerów. Od każdego coś wyniosłem.
- Wniosek, kariera Sebastiana Szczepańskiego rozwija się prawidłowo.
- Hmm, pewnie, że chciałbym, by wyglądała inaczej. Nie jest tak, jakbym sobie wymarzył, ale jednocześnie nie w taki sposób, żebym czuł jakieś niezadowolenie. Jestem przecież stąd, cieszą mnie występy dla klubu z Nowego Sącza.
- Przez tych kilka ostatnich lat pojawiały się propozycje z ekstraklasy?
- Jakieś zapytania były, ale szkoda o tym mówić. Czemu? Bo gdyby pojawiały się konkrety, to pewnie z ofert bym skorzystał i klub na pewno też by mi na rękę poszedł.
- Zapytałem, bo ważną postacią lidera ekstraklasy Piasta Gliwice jest Pana kolega z juniorskich czasów Bartosz Szeliga, a to przecież Pan pierwszy zagrał w pierwszej drużynie Sandecji.
- Ale widzi pan, to on pierwszy zaczął występy w ekstraklasie. Może nie jakoś specjalnie często, jednak dzwonimy do siebie, nadal jesteśmy dobrymi kolegami. Mamy dobre relacje, zresztą, jak zawsze, bo przecież w juniorach byliśmy ważnymi zawodnikami u trenera Świerada.
- Do tego choćby w Zagłębiu Lubin gra Damian Zbozień, a w Górniku Zabrze Maciej Korzym. Ogólnie mówiąc, akurat piłkarze z Nowego Sącza mają całkiem dobrą w Polsce renomę.
- Pewnie, że mają i tylko się cieszyć, że mogę oglądać mecze kolegów w ekstraklasie. Trzymam kciuki i myślę, że sam w końcu też tam trafię. Zobaczymy, czy się uda, ale będę o to walczył z całych sił. Mam jeszcze pół roku ważny kontrakt z Sandecją. Potem przekonamy się, co będzie dalej.
- Sukcesy Bartosza Szeligi napędzają do pracy?
- Tak, na zasadzie, że skoro Bartek potrafił, to dlaczego ja mam nie umieć? Kibicuję mu mocno i jestem zadowolony, że tyle znaczy dla Piasta.
- Zbozień w świat ruszył jako stoper, ale dopiero dzięki grze na prawej obronie zrobiło się o nim najgłośniej.
- Ja zdecydowanie najbardziej lubię występować w środku pola. Na pozycji „8” albo „10”. Zdarzało mi się też jednak grać na boku pomocy oraz właśnie prawej obronie. Jestem uniwersalnym zawodnikiem. Zagram, gdzie trzeba. I poradzę sobie. Nie ma problemu.
- Jesienią nie miał Pan jednak pewnego miejsca w składzie Sandecji.
- To było takie mieszane. Raz grałem, raz nie, raz strzelałem, potem nie. Powiedzmy tak - jesień była, i tyle. Do końca niezadowolony nie jestem, przecież zdobyłem dwie bramki. Ostatnio przeczytałem jednak w którejś gazecie artykuł i myślę, że trener mówiąc, że Szczepańskiego stać na wiele więcej, że więcej może dać drużynie, podsumował sprawę dobrze.
- Robert Kasperczyk wspomniał też, że powinien Pan pracować nad sferą mentalną.
- Może tu też ma troszkę racji... Ale nie wiem... Po prostu, miałem trochę w tej rundzie pecha, problemów ze zdrowiem, co podcinało mi skrzydła. Już w okresie przygotowawczym nie trenowałem dwa tygodnie. Później jakieś żołądkowe sprawy w trakcie sezonu sprawiły, że nie pojechałem na mecz do Gdyni. A z Arką miałem zagrać. Trener mówił, że liczy na mnie.
Trener Wojciech Łobodziński mówi o sytuacji kadrowej Arki Gdynia
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?