Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Śliwowica łącka, trunek smakoszy

Stanisław Śmierciak
fot. stanisław śmierciak

- Nie możemy firmować zalewających rynek podróbek, które hańbią nasz tradycyjny bimber i psują jego legendę - mówi sadownik Andrzej Rusnak z Czerńca, wioski sąsiadującej z Łąckiem i wsławionej tym, że pierwsze łąckie święto kwitnących sadów odbyło się właśnie tutaj. - Na nasze Święto Śliwowicy przyjeżdżali Bóg wie skąd handlarze z trunkiem mającym etykietki śliwowicy. Pół biedy, gdyby przywozili swój śliwkowy bimber, ale to było takie nie wiadomo co, bardziej przydatne do trucia szczurów, aniżeli dodawania animuszu spragnionym ludziom.

Kiedy owocobranie było jeszcze Świętem Śliwowicy, przyjeżdżały do Łącka tysiące gości z kraju i ze świata, żeby patrzeć na ręce łąckim góralom, jak też swoją gorzałkę pędzą. Pokaz pędzenia trunku odbywał w Amfiteatrze na Jeżowej Górze. Górale, którzy pokazowo bimber pędzili, nie zdradzili sekretów wyrobu słynnej gorzałki.

Wyjawili jedynie, że na taką okazję wybrali ze swych sadów najlepsze śliwki węgierki, bowiem jedynie one gwarantują godny aromat i wielką moc trunku. Informowali, że "śliwka" bez przynajmniej siedemdziesięciu procent alkoholu, to nie łącki napitek i odważnym dawali łyk do spróbowania. Przy tym wyjawili jedynie, że na taką okazję wybrali ze swych sadów najlepsze węgierki, albowiem tylko one gwarantują godny aromat i wielką moc trunku o światowej sławie.

- Śliwowicy nie pędzę, bo to trudna sztuka, której nie opanowałem - zwierza się Stefan Kozik z Łazów Brzyńskich koło Łącka. Robi za to nalewki o wielu smakach. Żadna nie jest na śliwowicy. - Śliwowicę łącką rozpoznam po zapachu na kilometr - dodaje Kozik. - Kiedyś otworzyłem kilka butelek czegoś, co sprzedawano turystom jako "łącką". Poczułem charakterystyczną woń... podłej jakości spirytusu, w który wmieszano jakąś równie fatalną zaprawę. Śmierdziała jak syntetyk. Nie miałem odwagi spróbować. Jeśli ktoś to kupił i wypił, to na zawsze będzie wrogiem "łąckiej".

W gminie nie ma zgody co do przyszłości łąckiej śliwowicy. Ani wśród sadowników, ani wśród samorządowców. Jedni od dziesiątków lat zabiegają o legalizację trunku. W akcję angażował się nawet były premier Józef Oleksy, który pochodzi z Nowego Sącza i nie kryje, że należy do smakoszy i znawców tego trunku.

Problem w tym, że jeśli nawet zgoda rządu by była, to tylko na wyrób "krasilicy" w jednej gorzelni, wspólnej dla wszystkich sadowników z całego regionu. Tego nikt z lokalnych wytwórców nie jest w stanie zaakceptować. Śliwowica ma tyle odmian, ilu jej wytwórców. Górale chcą więc przyzwolenia na domowy wyrób, ale oficjalny i pod nadzorem... fiskusa lub celników, jak odbywa się to w wielu państwach, m.in. w Austrii, gdzie Łącko ma siostrzaną gminę. Każdy sadownik dawałby swoją etykietę na własny wyrób. Przeciwnicy legalizacji łąckiej śliwowicy dowodzą, że stając się legalną, utraci cały swój urok.

od 12 lat
Wideo

Wybory samorządowe 2024 - II tura

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nowysacz.naszemiasto.pl Nasze Miasto