Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ciacho dla Maćka. Wszystkie ręce na pokład, by pomóc dziesięciolatkowi z guzem mózgu. Pierwsza akcja już w tym tygodniu. Bądźcie z nami!

Halina Gajda
Halina Gajda
Maciek, pogodny dziesięciolatek, którego wszędzie było pełno musi stoczyć jedną z najważniejszych bitew w swoim życiu – tę o zdrowie. Bliscy chłopca w najgorszych snach nie przeczuwali, że bóle brzucha, nudności, gorsze samopoczucie zawiodą ich do strasznej diagnozy: glejaka mózgu pierwszego stopnia
Maciek, pogodny dziesięciolatek, którego wszędzie było pełno musi stoczyć jedną z najważniejszych bitew w swoim życiu – tę o zdrowie. Bliscy chłopca w najgorszych snach nie przeczuwali, że bóle brzucha, nudności, gorsze samopoczucie zawiodą ich do strasznej diagnozy: glejaka mózgu pierwszego stopnia archiwum prywatne
Gdy jesienią minionego roku, u Maćka, czwartoklasisty z Małastowa pojawiły się bóle brzucha i poranne wymioty, lekarze podejrzewali jakieś problemy gastryczne. Mama chłopca Dorota, była dobrej myśli: pewnie jakieś szybkie leczenie, może dieta i wszystko wróci do normy. Ale nie chciało wrócić, a czerwona lampka, która do tej pory ledwie błyskała jej w głowie, zaczęła mrugać znacznie intensywniej. Jeszcze wtedy nie wiedziała, że u syna, to nie żołądek jest chory, ale dzieje się coś znacznie gorszego – w głowie chłopca rośnie guz.

Jaka pierwsza myśl nasuwa się mamie, która słyszy od syna: brzuch mnie boli? Pewnie w szkole ma jakąś klasówkę, do której nie przygotował się zbyt pilnie i teraz szuka sposobu, jak uniknąć konsekwencji.

- Tak było za pierwszym razem, gdy usłyszałam o dolegliwościach. Choć z drugiej strony, byłam lekko zdziwiona, bo syn zawsze był dobrym uczniem. Jeszcze wtedy, nawet przez ułamek sekundy nie przypuszczałam, co daje o sobie znać. Ponieważ Maciek zaczął narzekać coraz częściej, poszliśmy do lekarza. Pakiet badań niczego niepokojącego nie wykazał – opowiada pani Dorota, mama chłopca.

Był październik. W kolejnych tygodniach z Maćkiem było, jak z sinusoidą. Raz lepiej, raz gorzej. Któreś z badań wykazało obecność pasożytów. Dostał więc antybiotyk, objawy nieco ustąpiły. Wszyscy odetchnęli z ulgą, że wreszcie udało się trafić z diagnozą. Bo teraz będzie przecież tylko lepiej.
- Radość nie trwała zbyt długo, bo kilka tygodni, po których dolegliwości wróciły ze zdwojoną siłą. Pediatra, która się nim opiekowała, natychmiast skierowała nas do szpitala – wspomina dalej mama.

Intruz wielkości jabłka

Był marzec. Już na oddziale Maciek stracił przytomność, pojawił się nagły wytrzeszcz jednego oka. Decyzja o tomografii była natychmiastowa.
- Wynik był jak uderzenie obuchem. Niewiele pamiętam z tego, co mówił lekarz. Dotarło do mnie tylko, że w głowie Maćka jest guz. Olbrzymi, bo 7 na 4 centymetry. Zapamiętałam jeszcze słowa, że to niezwykle niebezpieczne miejsce – dodaje.
Niemal z minuty na minutę znalazła się z Maćkiem w karetce, która obrała kurs na Kraków i szpital w Prokocimiu. Konsultacja była drobiazgowa. Lekarz, pod którego opiekę trafili, chciał wiedzieć dosłownie wszystko. Pytał o szkołę, o oceny, zachowanie, kontakty z rówieśnikami. Każda informacja była, jak kropka na mapie: pogorszenie charakteru pisma, słabsze oceny, częste zniecierpliwienie…
- Pytał o sprawy, do których przeciętny człowiek nie przywiązuje wagi. Niestaranne pismo i gorsze oceny tłumaczyłam sobie dolegliwościami. Bo przecież jak człowieka coś boli, to nie ma siły na naukę czy pracę. Zniecierpliwienie? Tak samo. Z drugiej strony Maćka wszędzie było ciągle pełno. Jeszcze w lutym jeździliśmy razem na nartach. Z Magury! Poczynał sobie naprawdę dobrze. Z każdym metrem coraz śmielej do tego stopnia, że co rusz zwracałam mu uwagę, by zwolnił, by nie szalał – mówi dalej.

Z każdą jej odpowiedzią kropek na mapie było więcej. Specjalista połączył je. Postawił diagnoże, której nikt nie chce usłyszeć: glejak.

TUTAJ możesz wesprzeć Maćka w poworocie do zdrowia - KLIKNIJ

Pół doby oczekiwania. Jak na wyrok

Decyzja lekarzy nie pozostawała złudzeń: konieczna jest operacja. Przygotowania zaczęły się niemal od razu. Maciek dostał sterydy, specjaliści założyli mu tak zwany Zbiornik Rickhama, by zmniejszyć ciśnienie śródczaszkowe. Został też wyznaczony termin operacji – 12 marca.

- Dochodziła ósma rano, gdy został zabrany na blok – mówi cicho.

W maminej głowie myśl zaczęła gonić myśl. Przewijały się jedna za drugą. Coraz szybciej. I szybciej. Od radości, że intruz w głowie syna został szybko znaleziony, po paniczny strach, co będzie, jeśli…
- Nikt nam niczego nie mówił. Na nasze pytania, jak przebiega operacja, pielęgniarki nawet nie wzruszały ramionami, tylko kazały cierpliwie czekać – dodaje. - Byłam bliska szaleństwa – mówi. Oczy jej błyszczą coraz bardziej. Wzdycha, nabiera głęboki haust powietrza...

- Operacja trwała 12 godzin – wspomina. - Dopiero wtedy nam powiedzieli, że mogło być różnie, bo rokowania były złe, a nawet bardzo złe – dodaje.

Siostry, jak filary w moście

Pani Dorota zobaczyła Maćka kolejnego dnia. Pozwolono jej podejść. Zapytała go, czy poznaje. Skinął głową. Czy wtedy zaczęła myśleć, że będzie dobrze? Sama dzisiaj nie wie. Bo Maciek był przypięty do ściany monitorów. Obok niego pikał respirator, pompa tłoczyła tlen. Widziała cewnik obok łóżka i sondę w ustach. I tak przez tydzień.

- Później Maciek został przeniesiony na zwykłą salę na oddziale – opowiada. - Lekarze uznali operację za udaną, ale jej następstwem był paraliż lewej części ciała i wszystko, co z tym związane, od niedomykającej się powieki, przez zaburzenia widzenia, kłopoty z koordynacją ruchową po kwestie związane z okazywaniem emocji – wylicza.

Piętrzące się kłopoty łagodziła myśl, że Maciek żyje. Wrócili do domu. Tutaj sprawy w swoje ręce wzięły trzy starsze siostry. W zasadzie można byłby sparafrazować powiedzenie o diable, który kobiety wysyła, gdy sam nie może ogarnąć.

- To, czego ja nie potrafiłam zrobić, one we trzy załatwiły błyskawicznie – uśmiecha się. - Zagadywały go, aż się w końcu odezwał. Gdy miał opory przed ćwiczeniami i rehabilitacją, natychmiast go ustawiały. Ja tylko słyszałam, gdy kategorycznie mówiły „jak to nie dasz rady, jak radę dasz”. I ćwiczyły razem z nim. Gdy potrzebował, pomogły dojść do łazienki, umyć się, zjeść, ale jednocześnie nie wyręczały w czynnościach, które mógł wykonać sam. To, że Maciek tak szybko robi postępy, to ich wielka zasługa – podkreśla.

Przyszłość z naszym udziałem

Guz został wycięty częściowo. Teraz chłopiej będzie pod wnikliwą obserwacją, która zdecyduje o dalszym leczeniu. Tego typu glejaki często odrastają, więc trzeba trzymać rękę na pulsie i błyskawicznie reagować. Ale Maciek musi być również rehabilitowany. Intensywnie i wielowymiarowo. Teraz przebywa na turnusie w ośrodku w Radziszowie, później czekają go kolejne wyjazdy i konsultacje. Rodzina, która do tej pory normalnie funkcjonowała, straciła równowagę. Przede wszystkim tę finansową. Stąd akcja pomocy.

- Już 27 kwietnia zapraszamy na Jarmark Pogórzański w Gorlicach. Od samego rana, na parkingu przed tamtejszym dyskontem spożywczym będzie stoisko z domowymi ciastami. W paczkach będzie wszystko, od szarlotek przez serniki, makowniki po ucierane. Krótko mówiąc, wszystko, co najbardziej smakuje do niedzielnej poobiedniej kawy – zapowiadają organizatorzy.

Chętni, którzy chcieliby wesprzeć akcję ciastami, mogą je przynosić w piątek 26 kwietnia do remizy OSP w Sękowej. Wolontariusze będą czekali na Was o 8 do 15.

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gorlice.naszemiasto.pl Nasze Miasto