Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Kuras: zamierzam wykonać tu dobrą robotę, a nie podziwiać krajobrazy

Redakcja
Jan Hubrich
– Chciałbym, żeby - kiedy już mnie w Nowym Sączu nie będzie - ludzie wspominali, że Kuras to był dobry trener – mówi w rozmowie z naszym serwisem trener Sandecji, Mariusz Kuras

Zobacz także:

Jak to jest, że gazet Pan nie czyta, a rozmowy nigdy nie odmawia?
[śmiech] Tak naprawdę to poniedziałkowe wydania czasami w ręce mi wpadają. W tygodniu sięgam po nie jednak bardzo rzadko.

Myślałem, że kiedyś czymś dziennikarze Panu podpadli.
Nie, jeszcze żadnemu komentarza nie odmówiłem. Sam pan dzwoni o dowolnej porze i rozmawiamy.

Potwierdzam. W takim razie nas Pan jednak lubi.
Pewnie, staram się uśmiechać do ludzi. Bez dziennikarzy nie ma piłki, tak samo jak bez kibiców. Doskonale to rozumiem. Każdy artykuł o Sandecji, nieważne nawet w jakim tonie, to w jakiś sposób reklama klubu.

Widzę, że zna Pan świetnie zasadę - nieważne jak, ważne, żeby pisali.
Właśnie, bo jak nie piszą, to znaczy, że człowiek nie żyje. A ja żyję i mam się dobrze. Natomiast nie wchodzę na żadne fora internetowe. Nie lubię, kiedy ocenia mnie ktoś, kto mnie nie zna. Lubię krytykę, nie lubię natomiast złośliwości. I dlatego, żeby oszczędzić trochę zdrowia, omijam fora. Czasami kibice są zadowoleni ze spotkania, z którego ja nie jestem. I na odwrót.

Jak człowiekowi, który większość życia spędził w dużym Szczecinie, mieszka się teraz w małym Nowym Sączu?
Życie toczy się tutaj wolniej, co mi się niezmiernie podoba. Do tego wszędzie jest blisko. Czuję się komfortowo. Takie coś mi odpowiada. Co prawda, nie lubię zimy, ale lato tutaj jest piękne. Mieszkam w dolinie, dookoła góry. Poznaję przyjaciół, mam fajnych sąsiadów. Nie przyjechałem jednak, żeby podziwiać krajobrazy, tylko wykonać kawał dobrej roboty. Chciałbym, żeby - kiedy już mnie w Nowym Sączu nie będzie - ludzie wspominali, że Kuras to był dobry trener. To jest dla mnie najważniejsze.

Czyli przenosin do Małopolski Pan nie żałuje?
Nie, a dlaczego miałoby tak być? Nigdy w ten sposób nie pomyślałem. Cieszę się, że jestem trenerem Sandecji. Trafiłem do pierwszoligowej drużyny, która zakończyła rozgrywki w czołówce. Warto było i warto jest być szkoleniowcem tego zespołu.

Przed podpisaniem umowy chwalił Pan klub. Teraz co Pan powie?
Miałem wyobrażenie o "biało-czarnych". Wiedziałem, gdzie przychodzę. Na pewne rzeczy byłem przygotowany. To nie jest moja pierwsza praca. Sandecja nie różni się wiele od innych klubów, w których byłem wcześniej. Jest tu dobry klimat dla piłki. To ważne.

Można Sandecję porównać w jakiś sposób na przykład z Pogonią Szczecin, której jest Pan legendą?
Wie pan, za tym klubem też różne momenty. Nie zawsze było różowo. Teraz jest bogaty sponsor. Można zarobić dobre pieniądze. One jednak nie są w życiu najważniejsze. Spokojnie do tego podchodzę. Aspiracje są duże w obu klubach. Na pewno Pogoń ma lepszą bazę treningową i większy stadion. "Portowcy" grali kiedyś w ekstraklasie, więc pewnie organizacja jest wyżej postawiona. My natomiast jesteśmy na etapie tworzenia tego wszystkiego. Jestem pewny, że idziemy w dobrą stronę. Zrobimy wszystko, żeby było jak najlepiej. Uważam, że Sandecja to dobry kierunek i dobry krok z mojej strony.

A presja gdzie jest większa?
Z nią sprawa wygląda tak: jest taka, jaką człowiek sam sobie narzuci. Zależy, jak ktoś zamierza wykonywać swoje obowiązki. W tym zawodzie ten element występuje zawsze. Jeżeli ktoś sobie z nią nie radzi, to powinien zmienić zajęcie. W Szczecinie ciśnienie jest duże, ale proszę mi wierzyć, że tutaj też nie jest małe. Wszyscy przecież mówimy o awansie. Jestem zadowolony z liczby ludzi na trybunach. Na niektóre mecze przychodziło po pięć czy sześć tysięcy osób. To sporo jak na 85-tysięczne miasteczko. Patrząc na tabelę frekwencji, to jesteśmy w czołówce pierwszej ligi. Czasami było u nas więcej ludzi na stadionie niż w Szczecinie.

W trakcie tych sześciu miesięcy pojawiły się chwile zwątpienie?
Nie, ja się szybko nie poddaję. Czasami źle się zaczyna, ale wtedy wierzę w dobry koniec. Co prawda, w pierwszych trzech meczach zdobyliśmy tylko punkt, ale to na tych spotkaniach budowałem swój optymizm. To była tylko kwestia odpalenia zespołu. Zimą brakowało treningów na trawie, zajęć taktycznych. Jak wiadomo, w sporcie nie można być niczego pewnym na 100 procent, ale ja wierzyłem w drużynę. Grają w niej goście z charakterem. Wiem o tym, że nie ma nad naszymi występami ochów i achów, ale gra wyglądała pozytywnie. Była do przodu, nie jakaś tam defensywka.

Najtrudniejszy moment?
Hmm, najtrudniej jest przed każdym meczem. Człowiek zastanawia się, jak to będzie. Najbardziej odczuwalne są porażki u siebie. Przegrana z Ruchem Radzionków - może to był taki trudny moment? Jednak nie na tyle, żeby mnie przybić. Nie pojawiło się zwątpienie, że ostatecznie się nie uda. Wie pan, takie chwile bolały, kiedy przytrafiały się pierwszy raz w życiu. Pewne doświadczenie mam, dlatego w takich sytuacjach potrafię się odnaleźć. Z drugiej strony wiem, że kiedyś pojawią się sytuacje, z jakimi nie miałem do czynienia.

Cały czas czuł Pan poparcie władz klubu?
Czułem, że stoją za mną. Pojawiały się ciepłe słowa. Nikt do mnie nie strzelał. To bardzo ważne. Tak samo jak to, że idziesz do klubu z uśmiechem a nie ze słowami: "Kurde, znowu ten trening".

Czyli misja w Nowym Sączu jest w pełni udana?
Odpowiem tak: nie mogę powiedzieć, że czuję się spełniony na maksa. Tak by się stało, gdybyśmy awansowali do ekstraklasy. To byłoby świetne. Zajęliśmy tylko, albo aż, czwarte miejsce. Idzie nowy sezon. Przed nami nowe rozdanie.

Sprowadzając Pana zimą za Dariusza Wójtowicza, władze klubu powiedziały bardzo jasno - w maju 2012 roku Nowy Sącz ma mieć po raz pierwszy drużynę w ekstraklasie. Podtrzymuje Pan tamtą deklarację?
Jest osiemnaście drużyn i każda ma szansę na awans. Jasne, że chciałbym, aby Sandecja na koniec nowego sezonu zajęła któreś z pierwszych dwóch miejsc. Więcej będzie można powiedzieć po pierwszej rundzie. Jest dwadzieścia kolejek do rozegrania. Później nie będzie już czasu na odrabianie strat. Jeżeli ruszymy mocno z kopyta, to jesteśmy stanie sporo namieszać. Dużo zależy oczywiście od transferów. Na razie nie wiem, czy będziemy mocniejsi. Mam nadzieję, że podejmiemy walkę. Sport to jednak nie jest fabryka gwoździ, w której ktoś powie, że produkuje sto sztuk i je na pewno ma. W piłce niczego z góry się nie da założyć.

Rozmawiał: Łukasz Madej

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jaga i Śląsk powalczą o mistrza!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nowysacz.naszemiasto.pl Nasze Miasto