18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Mąż na Haiti - rodzina w Sączu

Stanisław Śmierciak
Danuta Gruca z dziećmi
Danuta Gruca z dziećmi Stanisław Śmierciak
Aspirant sztabowy Krzysztof Gruca jest jedynym sądeckim strażakiem - ratownikiem, który na Haiti poleciał ze swoim psem Garym, potrafiącym wywęszyć żywego człowieka nawet pod kilkumetrowymi zwałami gruzów. We wtorek po południu przysłał z tropików kolejnego maila do żony i dzieci. Pisał, że z nim wszystko w porządku. Z pozostałymi ratownikami z Sącza również. Zapowiedział wstępnie, że najpewniej już w sobotę rano on i koledzy będą w Polsce na warszawskim lotnisku Okęcie.

- Planowaliśmy wcześniej ferie na nartach i sankach w Beskidzie Sądeckim - opowiada żona Krzysztofa Grucy, Danuta. - Takie spędzane całą rodziną. Mamy przecież trójkę dzieci. Kamil jest przedszkolakiem, Robert chodzi do drugiej klasy w szkoły podstawowej, a Aneta w tym roku kończy gimnazjum. Wciąż zastanawia się, które liceum wybrać, by później spełnić swe marzenia o dziennikarstwie.

Przygotowałam już mężowi nowy, ładny i ciepły sweter na tę feryjną okazję, a tu w czwartek wieczór spakował w podróżną sakwę strażacki mundur polowy i... strój kąpielowy. mówiąc, że leci na Haiti.
Kiedy już wyszedł, ja zapakowałam do szafy swoją nową suknię balową w kolorze purpurowo-bordowym. Miałam ubrać ją następnego dnia wieczorem, bo jak co roku wybieraliśmy się z mężem na wielki bal absolwentów Szkoły Aspirantów Pożarnictwa w Krakowie. Ta wielka strażacka feta miała odbyć się w jednym z podkrakowskich zamków.

Kiedy Krzysztof Gruca wybierał się na Haiti, żadnej rodzinnej rozpaczy nie było. W domu wszyscy przywykli już do takich jego alarmowych wyjazdów.
- Najtrudniej było, gdy pierwszy raz ruszał na zagraniczną akcję, do Albanii - wspomina pani Danuta. - Zresztą to był dziwny wyjazd. Tak długotrwały, że aż podzielony na dwie raty. Kiedy Krzysztof w przerwie pojawił się w domu, miał uzupełnić jakieś swoje szczepienie. Jako wykwalifikowany ratownik medyczny zwykle sam robił sobie zastrzyki. Wtedy poprosił, bym ja zrobiła mu ten zastrzyk. Podwinął rękaw i pokazał - wbijaj tu!
To miał być mój pierwszy zastrzyk zrobiony w życiu. Wzięłam strzykawkę, wbiłam i zaraz wyciągnęłam nawet nie nacisnąwszy tłoczka. Powtórzyłam to ze trzy razy, aż mąż schwycił moją rękę, przytrzymał ją gdy go ukłułam, instruując spokojnie bym powoli naciskała tłok, aż wszystko co jest w strzykawce wejdzie w mięsień ręki.

Byłam roztrzęsiona, a Krzyś spokojnie powiedział, że nie takie rzeczy trzeba robić w czasie akcji ratowniczej. Wyciągnął przywiezione zdjęcia i pokazał jak w szpitalu polowym jakiemuś mężczyźnie obcina zmiażdżoną nogę.

Później przechodziły mnie dreszcze, gdy leciał do Indii, bo to tak daleko. Teraz akcja na Haiti to wyprawa na istny koniec świata.
Ostatni bezpośredni kontakt mieliśmy z Krzysztofem, kiedy był w Dominikanie. To było w sobotę, gdy u nas było południe. Tam działała jeszcze jego komórka. Przysłał SMS. Taki ciepły, sympatyczny. Mogę go czytać rano przed wyjściem do pracy w banku, albo wieczór po ułożeniu dzieci do snu. Od tamtej pory przychodzą już tylko maile. Zresztą nie z jego komputera, bo łączność ma tylko jeden z ratowników.

W jednym z takich maili Krzysztof Gruca napisał żonie i dzieciom, że na Haiti najbardziej zaskoczyły jego i kolegów wiadomości z... Polski. Oni nie słyszeli żadnych strzałów, a polskie stacje telewizyjne uczyniły z ostrzelania polskich ratowników nius dnia. Krzysztof skomentował to, że pewnie korespondent potrzebował siły przebicia dla swojej informacji na antenę. Ratownik nie uspokajał rodziny. Informował, że jest tam niewyobrażalny dramat i ciężka praca. Trwa wyścig z czasem i wszystkie działania odbywają się pod zbrojną ochroną. Na Haiti ta ochrona to jednak nic nowego. Tam wrze i bez trzęsienia ziemi, a misja ONZ od dawna jest silnie strzeżona. Teraz napięcie rośnie.

Polska ekipa ratownicza spiesząca z pomocą na Haiti, po przelocie tysięcy kilometrów, wylądowała w... Dominikanie. Stamtąd konwój ruszył w stronę Haiti. Jak mailowali sądeccy strażacy do swych rodzin, około godziny piątej rano czasu lokalnego cała grupa znalazła się na granicy Haiti, ale po stronie Dominikany. Ekspedycja musiała jednak czekać do godziny szóstej, kiedy granicę otwarto. Dopiero po kilku kolejnych godzinach cały nasz zespół ratowniczy znalazł się w Haiti.
Dla nowosądeckich ratowników kłopoty z dotarciem na miejsce tragedii, gdzie ich pomoc może być bezcenna i gdzie liczy się dosłownie każda minuta, to niestety nie nowość.

Mirosław Pulit, nowosądecki strażak ratownik, który poleciał na Haiti, a wcześniej uczestniczył we wszystkich innych wyprawach ratowniczych, wspomina, że poważne kłopoty, natury nietechnicznej, pierwszy raz spotkały ich kilka lat temu w Indiach.

Kiedy tam sądeczanie wylądowali, usłyszeli, że w rejon najbardziej poszkodowany trzęsieniem ziemi, który miał być obszarem ich działania, nie powinni jechać. Na pytanie dlaczego, padła wówczas odpowiedź, po usłyszeniu której oni mało nie padli trupem. Przedstawiciel władz lokalnych powiedział, że tam nie ma nikogo do ratowania, bo... region zamieszkują tylko najbiedniejsi, ludzie z najniższej kasty, którzy nikogo nie interesują. Sądeczanie wówczas poruszyli niebo oraz ziemię i jednak z pomocą dla tych najbiedniejszych dotarli. Sądeccy ratownicy mówią, że tam sytuacja była tragiczna.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wielki Piątek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nowysacz.naszemiasto.pl Nasze Miasto