Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Sądecczyzna: śmierć ma bliżej niż karetka

Iwona Kamieńska
fot. archiwum polskapresse
Są miejsca na Sądecczyźnie, gdzie szanse na przeżycie ofiar wypadków lub nagłych zachorowań są znacznie mniejsze, bo karetka jedzie tam z daleka i przez zakorkowane ulice.

Czytaj także: Nowy Sącz, Krynica: pięciu lekarzy tłumaczy przed sądem dlaczego zmarł 12-letni Kamil

Niewiele zmieniło się w dwa lata od śmierci 12-letniego chłopca, którego pęknięte w wyniku wypadku serce biło przez cztery godziny, czekając na rękę odważnego chirurga. Mały Kamil umierał, czekając w Krynicy na karetkę wezwaną z Nowego Sącza. Później umierał w karetce, która wiozła go z jednego szpitala do innego, spod opieki chirurgów krynickich na stół chirurgów sądeckich.

Pierwsi nie odważyli się wykonać ryzykownego zabiegu, który mógł, choć nie musiał, uratować dziecku życie. Drudzy byli odważni, ale dostali pacjenta zbyt późno. Serce nie wytrzymało czekania i wożenia.

Ta śmierć wstrząsnęła całą Polską. W tym tygodniu zaprowadziła przed sąd czwórkę lekarzy z krynickiego szpitala i lekarkę z pogotowia, oskarżonych o zaniechania i błędne decyzje. Ale czy na pewno oskarżono właściwych ludzi, a jeśli tak, to czy na pewno wszystkich, których należało postawić przed sądem? Są wątpliwości.

Dlaczego? Choćby dlatego, że jeśli w najbliższe wakacje komuś przydarzy się na Sądecczyźnie podobny wypadek jak Kamilowi i będzie potrzebował pilnej interwencji chirurgów, to prawdopodobnie umrze w takich samych okolicznościach. Wszystko zależy od tego, w którym miejscu naszego regionu przydarzy się nieszczęście.

Ta historia, niestety, może się powtórzyć, choć pewnie nie w okolicach Krynicy. Tam po tragicznej nauczce jest już karetka, która czeka w gotowości, aby wieźć pacjenta dalej. - Nie tylko to się zmieniło. Nie ma niepotrzebnie przedłużających się rozmów na linii: wzywający - dyspozytor i dyspozytor - dyrektor. Dyspozytor ma większą decyzyjność. Nie ma także mowy o transportach łączonych, jakie zastosowano w przypadku Kamila, a więc o przekładania pacjenta z karetki do karetki w połowie drogi - zapewnia Józef Zygmunt, dyrektor sądeckiego pogotowia.

Nie jest jednak optymistą, mając do dyspozycji zaledwie dziewięć karetek reanimacyjnych i sześć zwykłych transportowych, które muszą obsłużyć 85-tysięczne miasto i 200-tysięczny powiat. W sezonie letnim i zimowym przybywa jeszcze do obsługi przynajmniej kilkanaście tysięcy turystów.

Po jednej karetce mają wspominana Krynica, Grybów, Łososina, Łącko i Piwniczna. Reszta stacjonuje w Nowym Sączu. Od lipca będzie jednak problem. Decyzją wojewody Stanisława Kracika podstacja w Piwnicznej zostanie zlikwidowana. Pojawi się za to karetka w Starym Sączu, ale minusów, zdaniem Józefa Zygmunta, nie da się zrekompensować.

- Dramatycznie wydłuży się dojazd ekip ratowniczych do Piwnicznej i okolicznych miejscowości. Nie zmieścimy się w standardach ratownictwa, które zakładają, że pomoc winna dotrzeć najdalej w kwadrans - tłumaczy Zygmunt.

Droga z Nowego Sącza do Piwnicznej wiedzie zakorkowaną ulicą Węgierską. W dobrych warunkach, bez korków, podróż trwa około 25 minut. Dla kogoś z poważnym urazem, niekoniecznie serca, będzie to czas, który może przesądzić o śmierci.

Decyzją urzędników zniknie także dyspozytornia w Nowym Sączu i karetki w naszym regionie będą dysponowane z Tarnowa. Sądeczanie boją się, że w trudnym terenie Beskidu to dodatkowo skomplikuje sprawę, bo dyspozytor musi bardzo dobrze znać okolice, żeby ekip ratowników nie wysłać na manowce.

Małopolski konsultant do spraw ratownictwa dr hab. Leszek Brongel jest jednak dobrej myśli. - Dyspozytorzy z Tarnowa będą przecież musieli zapoznać się z terenem, zanim rozpoczną pracę. A jeśli chodzi o Piwniczną, nic nie przeszkadza, aby wynająć pomieszczenie wyposażone w łączność pozwalające na stacjonowanie tam karetki - proponuje. Czy to się sprawdzi - sądeccy ratownicy powątpiewają.

Co zatem zrobić, aby historia Kamila nie powtórzyła się nigdzie i nigdy więcej na Sądecczyźnie? Zdaniem dra Brongla trzeba innej postawy lekarzy, a być może ich przeszkolenia. - W sprawie Kamila największy błąd popełniono w szpitalu w Krynicy. Są tam chirurdzy, którzy powinni umieć wykonać zabieg odbarczenia. To zabieg ratujący życie, którego uczą się studenci medycyny. Zgadzam się, że może nastąpić po nim śmiertelne powikłanie, że lekarze mogli się tego obawiać i ta obawa zaważyła na ich decyzji, ale powinni byli podjąć ryzyko - mówi specjalista do spraw ratownictwa.

Dr Brongel nie stawiałby jednak krynickich chirurgów przed sądem. Gdyby od niego zależało, ograniczyłby konsekwencje za ich zaniechanie do służbowych, bo przyczyn lekarskich decyzji upatruje też we wciąż niedoskonałym systemie, w którym przyszło im pracować.

Ma jeszcze kilka "recept" na to, aby skuteczniej ratować życie. - Doświadczenie uczy, że jeśli pacjenta trzeba wieźć dalej niż 30 kilometrów do szpitala, w którym jest szansa skutecznie mu pomóc, to warto dzwonić po helikopter - mówi.

W przypadku Kamila nikt nie wzywał śmigłowca. Ważne też, aby pacjent - jeśli jego stan jest stabilny, ale podejrzewa się poważny uraz - od razu trafiał do właściwego szpitala, niekoniecznie najbliższego. Wedle tej zasady Kamil powinien był od razu trafić przynajmniej do Nowego Sącza.

- Decyzje na wagę ludzkiego życia wymagają czasem fantazji. Jeśli na przykład trafimy na górala z Muszyny z nożem wbitym w serce, to lepiej wieźć go do najbliższego szpitala prywatną taksówką niż czekać na pogotowie. Zawsze jednak będzie tak, że czasem się nie uda - dodaje doktor.

Codziennie rano najświeższe informacje z Nowego Sącza prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

od 7 lat
Wideo

META nie da ci zarobić bez pracy - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nowysacz.naszemiasto.pl Nasze Miasto