Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Siatkówka. Rozmowa z Joanną Mirek

Jerzy Cebula
Jerzy Cebula
Rozmowa z Joanna Mirek, obecnie Chemik Police, jedną z najlepszych polskich siatkarek, medalistką Mistrzostw Europy, Polski, do niedawana podporą reprezentacji i przez wiele lat Muszynianki.

Kiedy słyszy pani hasło jedziemy na południe Polski, to jaka pierwsza myśl się pojawia?
- Jadę do Myślenic, do domu skąd jestem. Później myślę z dużym sentymentem o Muszynie, gdzie spędziłam wiele cudownych lat i to nie tylko pod względem sportowym.
- W Muszynie wciąż jest pani wspominana.
- Cieszę się, że o mnie nie zapomniano, ale ja też wciąż wracam do tamtych wspaniałych lat. Tak myślę, że to był mój najlepszy okres w życiu, w mojej karierze.
Pojawiła się pani w Muszynie, w bardzo trudnym okresie dla siebie, po kontuzji.
- To prawda, bo miałam skręcone kolano na mistrzostwach Europy. Przez wiele miesięcy była pozostawiona sama sobie. Wielu ludzi ze środowiska siatkarskiego twierdziło nawet, że nic już ze mnie nie będzie. Pierwszy sezon był dla mnie i drużyny trudny. Zajęliśmy ósme miejsce, ale w następnym już było złoto, po które wystartowałyśmy z piątego miejsca.. To pierwsze mistrzostwo było najfajniejsze. Była wtedy grupa zawodniczek, które doskonale się rozumiały na boisku i poza nim.
To była wasza chyba największa siła. Nie tylko sport, ale wspólne kolacje, spotkania koleżeńskie.
- Byłyśmy zgraną ekipą pod każdym względem. Byli wokół nas super ludzie. To pani prezes SP Muszynianka Maria Janas, trener Bogdan Serwiński, to dyrektor klubu Grzegorz Jeżowski. Wtedy to był inny klub, gdzie indziej też. To nie były firmy nastawione na wynik, na zarabianie pieniędzy. W Muszynie to był taki domowy stan. To powodowało, że wielu ludzi z ekstraligi było zaskoczonych naszymi, tak dobrymi wynikami. Ta atmosfera dawała nam takiego niesamowitego kopa do grania, choć wcale łatwo nie było.
Utrzymujecie ze sobą kontakt obecnie?
- Oczywiście. Dzwonimy do siebie, a kiedy się spotykamy, to pogaduchom nie ma końca. Zresztą z Mileną Rosner, Dorotą Pykosz czy Natalią Bamber zawsze jest o czym plotkować. Byłyśmy bardzo dobrymi koleżankami nie tylko na boisku.
Czy dzisiaj jeszcze tak bywa?
Z tymi zawodniczkami, z którymi nie tak dawno grałam coś takiego jeszcze istnieje. Te nieco starsze sportowo pokolenie wciąż próbuje tamte zachowania podtrzymać. Natomiast młode pokolenie to już inny świat. Obecne siatkarki od najmłodszych lat nastawione są na to, że szybko trzeba dostawać pieniądze za granie w siatkówkę. Za moich czasów powołanie na kadrę było świętem. Bywało, że po sezonie było kilka dni wolnego, albo w ogóle, pakowałyśmy torby i z radością meldowałyśmy się na kadrze. Kto wtedy mówił o pieniądzach? Dla nas najważniejsze było granie dla Polski. Pieniądze pojawiły się później, jako nagroda za naszą pracę. Nie pamiętam sytuacji, aby ktoś odmówił występu z orzełkiem na piersi. Dzisiaj jest inaczej.
Ale w pani życiu wiele się zmieniło, teraz na trenerskiej ławce. A tak w ogóle to, skończyła pani karierę sportową?
- To tak dziwnie wyszło, że w czasie moje całej kariery sportowej zabrakło sportowego zakończenia, zawodniczką już nie jestem. Ostatni raz siatkarką byłam w grudniu 2013 roku. Oficjalnego zakończenia kariery nie było.
Co teraz? Zawód trener, menedżer sportowy, a może inny pomysł na życie?
- Szczerze mówiąc bardzo się biłam z myślami co zrobić. Ludzie z siatkówki dużo wcześniej mówili mi, że mam charakter by być trenerem. Nie do końca byłam o tym przekonana, ale teraz, od momentu kiedy zaczęłam pracować jako asystentka trener Zdzisława Gogola, zaczęło mnie to wciągać. Myślę, że mogłabym zostać trenerką.
To jak wygląda dzień Joanny Mirek?
- Od wielu miesięcy żyję tylko z zegarkiem w ręku. Przed południem prace biurowe, mnóstwo papierów, bo jestem także menedżerką siatkarek Młodej Ligi. Później treningi, do tego wyjazdy na mecze, i karuzela się kręci bez zatrzymywania. Teraz mam znacznie mniej czasu niż kiedyś.
A tak poza sportem to Joanna Mirek ma czas dla siebie?
- Niewiele, ale kiedy już, to idę do kina. Ostatnio pasjami oglądam filmy francuskie, w tym „Za jakie grzechy dobry Boże”. Ten tytuł mogłabym sobie czasami, a nawet często zadedykować. W autobusie to książki, różne tytuły, w zależności od nastroju. Moje życie zmieniło się o tyle, że teraz więcej się śmieję, po prostu złagodniałam.

od 12 lat
Wideo

Wspaniałe show Harlem Globetrotters w Tauron Arenie Kraków

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nowysacz.naszemiasto.pl Nasze Miasto