- Skończyliśmy nasze przedstawienie w chacie samotnie żyjącego dziadka w Krośnicy koło Krościenka nad Dunajcem i zabieraliśmy się do następnego domu - wspomina Stanisław Kozik. - A on nam mówi, że tam iść fatygi szkoda, bo nie wpuszczą. W domu na górce mieszka bowiem starsze małżeństwo, które od siedmiu lat toczy z sobą wojnę. Zaangażowany jest nawet sąd, a góral i góralka przez te lata nie odzywają się do siebie.
Pan Stanisław tłumaczył temu dziadkowi, że wędrując z szopką nie mijamy żadnego domu więc i tu wyjątku nie będzie. Był tak zaciekawiony tym co się wydarzy, że ubrał kożuch i poszedł za szopką.
– Wedle zwyczaju zaczęliśmy od śpiewania kolędy pod oknem. Po drugiej zwrotce drzwi się otworzyły. Zapraszająco, choć nikogo w nich nie było – ciągnie opowieść Kozik. – Ustawiliśmy szopkę, a gazda i gaździna siedzieli w przeciwnych kątach izby. Zaczęło się przedstawienie i kolędowanie. Aż tu słyszę jakieś szuranie i tupanie. Wychylam głowę zza szopki i widzę jak gospodarze tańczą ze sobą i płaczą. Pogodzili się! A my ruszyliśmy dalej.
Dla Stanisława kolędowanie zaczyna się w Wigilię o zmierzchu. Tradycyjna wieczerza z rodzinnym przełamywaniem się opłatkiem w domu Kozików Brzynie jest obiadem. A gospodarstwo przykleiło się do zbocza góry Koźlarz. Tuż pod jej szczytem Od poziomu morza jest tam prawie kilometr.
Z rozbłyśnięciem pierwszej gwiazdki kolędnicy muszą być tam, gdzie na nich czkają.Na takich wyprawach Stanisław zajeździł sześc trabantów kombi. Wspomina te auta z sentymentem. Kupił by siódmego, ale za drogo. Trabanty stały się kolekcjonerskimi rarytasami. Jeździ więc volkswagenem.
Swą szopkę Stanisław Kozik zrobił sam. Wzorowana jest na krakowskiej, ale wykonana w góralskim stylu.
- Na pierwsze kolędowanie, a było to zimą na przełomi lat 1977 i 1978, szedłem z żoną Marią i szwagrem - wspomina Stanisław Kozik. - Ja zrobiłem przenośny domek i wystrugałem z drewna lalki. Żona dobierała szmatki i uszyła ich stroje.
Jak twierdzi Maria, żo Stanisława,najtrudniejsza i najdziwniejsza była historia z wyczarowaniem czarownicy.
– Miałam pomysł na tę kukiełkę, ale nikt w rodzinie nie miał włosów jakie pasowały wiedźmie - ujawnia Kozikowa. - Chłopa, który mógł być dawcą zauważyłam na targowisku. Podeszłam i powiedziałam, że potrzebuję garść jego fryzury i dodałam, że nie będzie bolało, bo nie wyrwę, a utnę. I wyciągnęłam nożyczki. Chłop nie zaprotestował. Podziękowałam i zniknęłam mu sprzed oczu.
W Kozikowej szopce kukiełek jest sporo. Dwóch pastuszków, trzech króli i jeszcze król Herod, anioł, Żyd, kominiarz, olejkarz, Cyganka z dzieckiem na ręku i Cygan, dziad, diabeł, śmierć z kosą oraz czarownica.
Stanisław Kozik sam prowadzi, czyli animuje, kukiełki. Daje im swój głos i jakby tego mało, sam zapewnia akompaniament. W niektórych fragmentach widowiska robi wszystko równocześnie. Kiedy syn Lukasz był mały stawał za tatą, opasywał mu głowę rękami i przy ustach ojca trzymał organki.
W antraktach między scenkami Stanisław gra na akordeonie. Wspiera go, grając na skrzypcach, córka Basia. Niegdyś zawsze. Teraz tylko wtedy, gdy przyjedzie z Holandii, gdzie ma własną rodzinę. Na tegoroczne święta przyjechała do Brzyny.
- Żeby szopka rozradowała ludzi musi być ładna wizualnie i prezentować wartką akcję - wyjaśnia swoje sekrety Stanisław Kozik. - Także teksty i przyśpiewki muszą być dostosowane do lokalnych realiów. Nierzadko już po wizycie w pierwszym domu wioski układam sobie odpowiednie teksty i tak improwizuję w kolejnych pokazach.
W jeden wieczór Szopkarska trupa Kozików może odwiedzić nawet 10 domów.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?