Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Święto Dzieci Gór 2013: podróż życia dzieci z Ghany [ZDJĘCIA]

Karolina Świgut
Święto Dzieci Gór 2013. Miłość do muzyki młodych Afrykańczków z Ghany była widoczna podczas występów i przerw
Święto Dzieci Gór 2013. Miłość do muzyki młodych Afrykańczków z Ghany była widoczna podczas występów i przerw fot. stanisław śmierciak
Święto Dzieci Gór 2013. Młodzi Afrykańczycy od trzech lat marzyli, aby przyjechać na festiwal do Nowego Sącza. W końcu dotarli i zachwycili publiczność. Chętnie znów przyjadą.

- Nasze dzieci taniec mają we krwi - mówi Benjamin Borketey, opiekun zespołu Freespirit z Ghany. - Już w brzuchu matki tańczą z nią. Uczą się rytmu, wsłuchując się w dźwięk tłuczka uderzającego o miskę podczas wyrabiania ciasta na fufu.

W 2006 r. Kinga Choszcz wyruszyła w wymarzoną podróż do Afryki. W Abidżanie, stolicy Wybrzeża Kości Słoniowej zobaczyła, jak ciężko pracuje wiele dzieci. Postanowiła pomóc kilkuletniej Akui, którą matka opuściła, a babcia wysłała do pracy w sąsiednim kraju.

Kinga za 50 dolarów wykupiła dziewczynkę i zabrała do rodzinnego Moree, 30-tysięcznego miasteczka nad Zatoką Gwinejską w Ghanie. Zafundowała szkolną wyprawkę, ale nie zdążyła dostarczyć. Umarła na malarię w Akrze, stolicy Ghany.

Rok później, rodzina i przyjaciele Kingi powołali fundację Freespirit (z angielskiego - wolny duch). Takiego pseudonimu używała podczas wypraw. Opłacili dzieciom z Moree podręczniki, mundurki i czesne za szkołę. Założyli bibliotekę i zespół Freespirit. - W Afryce wiele dzieci wymaga pomocy. My wspieramy najbardziej utalentowane - wyjaśnia prezes fundacji Krystyna Choszcz, mama Kingi.

Z wykształcenia plastyczka mówi, że jest artystyczną duszą. Z zespołem realizuje swoją pasję i kontynuuje misję córki. Razem w minionym tygodniu oczarowali publiczność podczas Święta Dzieci Gór w Nowym Sączu.

Rytmiczne podskoki, falujące spódniczki z trawy, szalone bicie w bębny wprawiło sądecką widownię w trans. Ludzie wpatrywali w poruszające się na scenie tancerki. W bezruchu śledzili każdy krok, każde uderzenie w bęben. Brawa rozległy się dopiero na sygnał najstarszego bębniarza. Hala przy ul. Nadbrzeżnej na prawie pół godziny stała się kawałkiem Afryki.

Starsza kobieta podarowała młodym Afrykańczykom reklamówki zabawek i rower po wnukach. Dzieci były wniebowzięte. Jeden z chłopców marzył o takim prezencie. - Dają z siebie wszystko. Cały czas tańczą i śpiewają. Buzia im się nie zamyka - opowiadała z zachwytem Kinga Fiedor z Milówki, której zespół Hulajniki towarzyszył przez cały festiwal Ghańczkom. - Jedna z dziewczynek była u mnie na obiedzie i uczyła moją mamę tańczyć.

- Trzy razy powtórzyli piosenkę "Życie rzeką" i już znali na pamięć - wtórowała Ada Żyrek z Milówki. - Spoko, jestem, dziękuję... - wyliczał poznane polskie słowa bębniarz Emmanuel Akontsen. - Wiedziałem, że mi się tu spodoba. Smaczna kuchnia, ładne domy i dużo nowych przyjaciół.

Dzieci z innych zespołów, zwłaszcza polskich zbierały fundusze na podróż Afrykańczyków. Podchodziły z puszkami do każdego wychodzącego z koncertu i prosiły o wrzucanie pieniędzy. - Nasz zespół zadłużył się, by przyjechać. Oszczędzaliśmy, na czym się dało - przyznaje Krystyna Choszcz. - Lecieliśmy z odległego od Moree o około 820 kilometrów Ouagadougou w Burkina Faso, bo stamtąd bilety lotnicze były tańsze.

Na portalu polakpotrafi.pl pod hasłem "Afryka nie znika - wyprawa dzieci z Ghany do Polski" trwa wciąż zbiórka na bilety dla dzieci. Fundację można wesprzeć wpłatą na konto: 46 1090 1098 0000 0001 0630 2890.

Tancerze z Moree od trzech lat starali się o przyjazd do Nowego Sącza na Święto Dzieci Gór. Nie mogli uzyskać paszportów i wiz wjazdowych do Europy. Żadne dziecko nie miało aktu urodzenia, ani nie znało daty, kiedy przyszło na świat. Część nosiła inne nazwisko niż rodzic lub opiekun prawny. To też trzeba było uregulować. Urzędnicy przedłużali oczekiwanie na paszporty, licząc na łapówkę.

- Jak dasz łapówkę to znaczy, że masz pieniądze i następnym razem też będziesz musiał - opowiadała Krystyna Choszcz. - Wiedziałam, że oczekiwali pieniędzy. My ich nie mieliśmy.

W Ghanie nie ma polskiej ambasady. O wizy trzeba starać się w holenderskiej. Miesiąc przed rozmową w ambasadzie do Moree przyjechała prezes fundacji, żeby przygotować dzieci i pomóc zgromadzić dokumenty. Wszyscy musieli mieć teczki z formularzami wizowymi, aktami urodzenia, ubezpieczeniem na czas podróży, rezerwacją biletu lotniczego, listem ze szkoły, szkolnym raportem, dowodem opłaty czesnego, zgodą rodziców, zaproszeniami, dowodami różnych występów.

W tym roku też dostali odmowę. Oficjalny powód: brak wystarczających funduszy na podróż. Prezes fundacji podejrzewa, że urzędnikom nie chciało się przejrzeć stosu papierów i obawiali się, że któreś z dzieci zechce zostać w Europie. Pomogła dopiero interwencja organizatorów festiwali.

Zespół Freespirit występuje głównie w hotelach i na festiwalach w Ghanie. Na treningi dwa razy w tygodniu przychodzi 30 dzieci. Często same organizują dodatkowe ćwiczenia. Muszą też opiekować się biblioteką, dbać o stroje i prać po każdym treningu, co nie jest łatwym zadaniem w porze suchej, kiedy brakuje wody.

- Do każdego tańca musi być inny strój - wyjaśnia Krystyna Choszcz. - Kiedyś zasugerowałam dziewczynom, żeby zmniejszyć ich ilość. Nikt nie zauważyłby przecież, że założyły spódniczkę nie taką, jak trzeba. Zareagowały oburzeniem.

Przed wyjazdem z rodzicami dzieci i trenerem ustaliła, że to będzie nagroda dla tych, które dobrze się uczą, pracują w bibliotece, systematycznie przychodzą na zajęcia. Ostatecznie wyruszyło 13 osób, w tym trener Benjamin Borketey, bliźniaczki Janet i Jennifer Korankye, najmłodsza w zespole ośmioletnia Mary Amissah i Salomay Effum, która tańczyła z prezydentem Ghany. - Mój ojciec jest rybakiem. - wspominał Emmanul Akontsen, bębniarz z Freespirit. - Muszę przynosić drzewo do wędzenia ryb, wypatroszyć je, a po uwędzeniu pomóc dostarczyć je na bazar.

Widok bawiących się dzieci w jego miasteczku to jednak rzadkość. Dziewczynki zamiatają obejście, pomagają przyrządzać posiłki, zmywają naczynia, opiekują się młodszym rodzeństwem, handlują drobnymi rzeczami.
Niewiele domów ma prąd. Wieczorem ulice rozświetlają lampy naftowe i kaganki.

Wodę pitną kupuje się ze studni w woreczkach. - Chciałbym wrócić tu za rok - marzył Emmanuel. Nie zmartwił się, kiedy usłyszał, że grupy nie mogą występować na festiwalu dwa razy pod rząd. - W takim razie przyjadę za dwa lata - oznajmił z szerokim uśmiechem.

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nowysacz.naszemiasto.pl Nasze Miasto